Tak, jeszcze żyjemy, ale czy można to nazwać życiem? Biznes kokosów nie przynosi, nic nie przynosi, że też jej się chce jeszcze bawić tymi maskotkami. Czasami przez kilka miesięcy nic, a czasami jak się weźmie za robotę, to dnia mało. Nie no, po nocach nie siedzi, ale dużo jej nie brakuje. Ona wynajduje coś tam na Instagramie, bo ktoś jej coś zarzucił i szuka, jak znajdzie to ja to muszę przenieść na papier w wymaganych rozmiarach. Co z tego że zrobię to co trzeba, ładnie pięknie, jak i tak wpierw zbiorę joby, bo to nie to co ona chciała, dopiero później sprawdza. Aha, tamto odrzuciłam, ale magicznego słowa już nie doświadczysz :(
Jeździmy tylko po jakichś Jarmarkach, co kilka miesięcy. Ja nie zostałem stworzony do takiej roboty, jest trochę ciężka przez chwilę, bo namiot ciężki, a i nie ma jednego miejsca na przechowywanie tego i część jest w jednym miejscu część w drugim. Tak to jest jak mieszkasz w bloku. Samo noszenie tego, układanie w samochodzie, wykładanie, później pakowanie. Przypomina mi się Manhattan w Łęknicy, rzygałem tamtą robotą i rzygam tą. Po prostu nienawidzę tego. Dlatego spróbowaliśmy ze sklepem, ale jak wyszło wiadomo. Nie chce mi się dalej pisać, przez te wypominki zaczynam się źle czuć i czuję przeciwieństwo tematu.